Twoim problemem jest to, że powszechną NICOŚĆ mylisz z osobistą PUSTKĄ
"Kamizelka" Bolesława Prusa jako historia miłości
Przedmioty martwe stają się całkiem żywe jeśli związane są z nimi nasze emocje. Wtedy nawet zniszczona lampa kuchenna nie będzie brzydka, a stara i wytarta kamizelka stanie się cenniejsza niż najkosztowniejsze dzieło sztuki. Bo jest coś czego nie można kupić i co nie ginie. Miłość.Pewnego dnia strach, ból i smutek zmęczyły się chodzeniem po świecie. Miejsce na spoczynek znalazły w domu dwojga młodych ludzi. Wysypały ze swojego worka Chorobę i chyba już na dobre zagościły w małym, skromnym mieszkaniu.... "Jakoś w lipcu Pan zaziębił się, zresztą nie bardzo. Dziwnym jednak zbiegiem okoliczności dostał jednocześnie tak silnego krwotoku, że aż stracił przytomność". Ale wszędobylska miłość, w porę zorientowała się kto jest sprawcą nieszczęścia. Wystraszone odwetem strach,, ból i smutek schowały się w szafie, w pasku i sprzączce szerokiej kamizelki .Ich spokój nie trwał jednak długo... "pan co dzień posuwał sprzączkę, ażeby uspokoić żonę, a pani co dzień- skracała pasek, aby mężowi dodać otuchy"Po pewnym czasie nie zostało już wiele miejsca dla złych uczuć. Strach został, zupełnie niespodziewanie, skrócony któregoś dnia z resztą paska. Ból odszedł sam, zniechęcony mało komfortowymi warunkami w sprzączce. Ale smutek. siedział sobie spokojnie na ściągaczu i ani myślał go opuścić.Wieczorami tylko nudził się nieco. Pan i pani zwykli wtedy nie zwracać na niego najmniejszej uwagi, tak zajęci sobą. Smutek lekceważenia nie lubił, wiec pewnej nocy zeskoczył z gracją na ziemię i podążył za swoimi towarzyszami.             I pozostała tylko miłość, ogarniająca pokój ciepłym powiewem...A księżyc zajrzał przez okno i uśmiechnął się do siebie... Następnego dnia wszystko wydało się państwu jakieś nowe, wspaniałe, cieszyli się odtąd każdą najmniejszą chwilą i małym słowem .              W październiku, tym zimnym i niepokojącym październiku- najważniejsza w ich życiu jesień skończyła się nagle...jak za zdmuchnięciem świeczki. Mały płomień zgasł... odszedł ku temu co nieuniknione....Pani westchnęła, zamknęła opustoszałe mieszkanko, a klucz schowała do kieszeni ciemnego płaszcza żałobnego. Na ulicy nie było nikogo, wiatr rozwiewał liście, tak pracowicie zagrabione przez dozorcę...Białe płatki stawały się coraz większe i większe...Pani ruszyła przed siebie....."Nieba już prawie nie było nad ziemią. Padał tylko śnieg taki gęsty i zimny, że nawet w grobach marzły ludzkie popioły. Któż jednak powie, że za tymi chmurami nie ma słońca"